Wejdź do świata który przetrwał apokalipse... Wejdź do świata w którym ludzkość została prawie zgładzona... Wejdź do świata w którym rządzą wampiry, wilkołaki i inne potwory... Wejdź do świata w którym liczy się tylko przetrwanie...
Amy odcięła harpii jedną łapę ze szponami i ta zdezorientowana uniosła się w górę. Lili zaczynała powoli majaczyć. Scott cały czas był obserwowany. Zaś ramię Ivesa zostało mocno poharatane. Pazury przecięły skórę i zrobiły ślady głęboko w mięśniach.
Offline
Uchyliłam powieki. Wszystko wokół było zamazane, dźwięki dobiegały do mnie jakby przez mgłę. Obok mnie pojawił się nikły cień, poczułam czyjś delikatny dotyk. "Trzymaj się, Lili, już niedaleko". Usłyszałam czyjś głos przebijający się przez wszystkie inne odgłosy. Ten głos był dziwnie znajomy, wiem, że już kiedyś go słyszałam.
-Mamo, nie odchodź, nie tym razem-Szepnęłam. Próbowałam złapać cień, lecz ręce miałam jak z ołowiu.
Offline
Gracz
Zaczynałem tracić głowę. Wgapiające się we mnie harpie powodowały dezorientację. Zacząłem odruchowo rozglądać się na boki. Zauważyłem ranną Chinkę. Szybko do niej podbiegłem. Niemożliwym było, że jej wcześniej nie zauważyłem i jej nie pomogłem. Przyłożyłem dłoń do jej czoła. Gorączkę miała-to było pewne. Spojrzałem na prowizoryczny opatrunek w postaci pasa od kimona. Wolałem go nie rozwiązywać bez przygotowania. Podbiegłem szybko do samochodu i zacząłem goraczkowo szukać apteczki.
Ostatnio edytowany przez Nero Sparda (2009-11-03 19:34:53)
Offline
Odcinając szpony harpii dźgnęłam ją w pierś. Zauważyłam jak jeden z obcych podbiegł do Lili. Gdy próbował jej pomóc postarałam się, by nie stała im się krzywda i osłaniałam ich w miarę możliwości.
Offline
Zauwaważywszy, że kolejny atak nie przyniósł skutku, co było troche dziwne, ponieważ w końcu powinno mi się udać, użyłem kuli ognia by nieco przypalić ranę, nie chcąc skończyć jak Chinka. Kiedy skończyłem chwiciłem za miecz, bo pięściami wiele nie zdziałałem, i ruszyłem na harpię, która uszkodziła moją rękę, z bezwładną prawie ręką z powodu uszkodzonych mięśni.
Offline
Scott znalazł apteczkę w samochodzie a w niej: bandaże, spirytus, igłę i nici, plastry, opatrunki uciskowe, tabletki przeciwbólowe. Amy zabiła harpię i teraz stoi pomiędzy srebrnymi a ranną i sanitariuszem. Zaskoczona zmianą taktyki harpia nie zdołała się obronić przed atakiem Ivesa. Jedna z przypalonej rany zaczęła obficie wypływać krew i ropa.
Ostatnio edytowany przez ark0n (2009-11-03 21:21:33)
Offline
Ból był gorzszy niż się spodziewałem co prawda dało się wytrzymać ale bardzo mnie dekoncentrował, w dodatku ta krew... Znów użyłem kuli ognia tym razem jednak nie bezpośrednio, podgrzałem miecz aż stał się goracy po czym przyłożyłem go do krwawiącej rany. Zaraz potem obejrzałem całe pole walki. Ruszyłem na zwykłą harpię znów z mieczem, jeśli jednak wszystkie umarły to zacząłem atakować srebrne.
Offline
Gracz
-Dzięki Bogu.-Powiedziałem sam do siebie, odnajdując apteczkę. Podbiegłem do rannej. Otworzyłem apteczkę-było tam wszystko, co jest mi potrzebne. Ostrożnie odwiązujac prowizoryczny opatrunek, obawiałem się najgorszego-starej, ropiejącej rany. Gdy odwiązałem już pas, lekko go przytrzymałem i wziąłem do ręki butelkę spirytusu. Odkręciłem ja zębami, co było dość trudne i puściłem odwiązany "bandaż".
Offline
Cień poruszył się. Ktoś pojawił się obok mnie i przyłożył dłoń do czoła. Jęknęłam cicho. "Wstań, Lili. Wstań i chodź ze mną." Cień zniknął.
-Nie dam rady. Mamo, pomóż- szepnęłam w gorączce. Ktoś zaczął odwijać materiał z mojej ręki. Poczułam przeszywający ból. Jęknęłam głucho, na nic innego nie miałam sił.
Offline
Zachowałam pozycję. Nikogo nie atakowałam pierwsza, ponieważ zwracanie na siebie uwagi było w tej chwili zbędne. Czekałam na ruch wroga.
Offline
Srebrnowłose znów skrzeczały i kolejna ruszyła jej pióra wydawały się błyszczeć. Ruszyła ona w kierunku sanitariusza i rannej. Kiedy Ives przyłożył czubek ostrza, rana została oczyszczona ale przypalił mięsień.(-1 do siły do końca walki.)
Offline
Gracz
-Cholera...-Syknąłem, widząc jak srebrna harpia leci w mą stronę. Otrzepałem się ze złych myśli i skupiłem się na pomocy dla umierajacej już dziewczyny. Używając uciskowego opatrunku ścisnąłem rękę Chinki nar raną, aby zminimalizować utratę krwi. Później zdezynfekowałem strasznie już wyglądającą ranę. Nie czekając na reakcję dziewczyny, przygotowywałem igłę i nici.
Offline
-Nie możesz mnie teraz zostawić...-szepnęłam. Poczułam ucisk powyżej rany a potem piekący ból, jakby ktoś wbijał mi tysiące igieł naraz w zainfekowane miejsce. Zamroczyło mnie. Przed oczyma miałam ciemność, nic do mnie nie docierało.
Offline
Harpia zaatakowała. Zostałam zmuszona do obrony. Podbiegłam do potwora, by nieco zwiększyć dystans między harpią, a ranną i osobą która jej pomaga, jednak nie za daleko - musiałam wciąż na nich uważać. Miecz ustawiłam na wznak, po czym przeprowadziłam cięcie, gdy zbliżyłam się wystarczająco.
Offline
Pomimo słabości rannego mięśnia, ciągle biegłem w stronę przeciwnika, kiedy zbliżyłem się wystarczająco zdecydowałem się na atak, miałem zamiar ciąć w okolicach brzucha.
Offline
Gracz
-Hmm... Czym by tu...-Mówiłem sam do siebie, rozglądajac się dookoła, szukając jakiegoś materiału do oczyszczenia rany. Nie znajdując takowego, urwałem trochę mojej koszuli, zamoczyłem materiałw spirytusie i oczyściłem ranę. Później zamoczyłem igłę oraz nici (lepiej dmuchać na zimne) i zacząłem zszywanie rany.
Offline
Zdezorienentowany dziwną z jakiegoś niewyjaśnionego powodu sytuacją, której w żaden logiczny sposób pojąć nie zdołałem, postanowiłem chwilę ochłąnąć po czym ruszyłem w miejsce w które harpia się kierowała, gotów w razie ataku harpi pomóc sanitariuszowi i rannej.
Ostatnio edytowany przez Tesla (2009-11-05 17:27:23)
Offline
Gdy tylko odzyskałam świadomość, poczułam ukłucia na mojej skórze. Gdzieś w głębi kołatała się myśl, że ten dobry ktoś zszywa moją poharataną rękę. Bolało jak cholera, lecz przez gorączkę i długotrwały ból niewiele z tego do mnie docierało.
Offline
-O kur....! - niewiele zdołałam wydusić z siebie, gdy zobaczyłam jak uzbrojona jest harpia...- Pięknie, wygląda na to, że mam dziś wyjątkowo zły dzień...No ale cóż...- Wolałbym, żeby nie rozłożyła skrzydeł w pobliżu mnie. Mocno chwyciłam miecz i przygotowałam się do obrony.
Offline